Komentarze: 6
Szedł, odkąd pamięta. Zawsze do przodu. Był ślepcem. Życie, Miłość, Bóg...to wszystko nie miało dla niego znaczenia. Chciał jedynie iść dalej, najprostszą i najkrótszą z możliwych dróg. Nie rozumiał, że ostateczny cel jego wędrówki świeci mu prosto w plecy. Był dzieckiem. Labirynt pogłębiał się. Nie pamiętał już dokąd zmierza. Napotykani ludzie podobnie jak on, kręcili się w kółko, zabiegani, myślący tylko o dniu dzisiejszym. Wszyscy byli pionkami w wielkiej rozgrywce pomiędzy Niebem a Piekłem. Zagubieni, rozżaleni, szaleni. Ścieżki coraz mocniej zakręcały, przecinały się wzajemnie i zataczały pętle. Był młodzieńcem. Zakochanym...w sobie. Niezrozumianym przez ludzi i świat. Odrzuconym przez Boga. Był głupcem. Szczęśliwe chwile przeplatały się nierozłącznie z nieszczęśliwymi. Uczył się, a wielka Gra toczyła się nadal. Zatrzymał się. Pierwszy raz w życiu. Rozglądnął, zastanowił...i usłyszał głos własnego sumienia. Głos powołania, który wskazywał co prawda ścieżkę trudniejszą i ciemniejszą od wszystkich innych, ale dającą nadzieję. Zakochał się. Była wyjątkowa, tak bardzo podobna i inna zarazem. Czuł, że jest mu przeznaczona. Dziś wędrują razem, prowadzeni przez niewidzialnych opiekunów, otuleni miłością Jedynego. Był szczęśliwy.